PORADY

O przydatności tropowca


Obecność dobrze wyszkolonego psa tropiącego na polowaniu i jego zalety w aspekcie przydatności na tymże polowaniu nie podlegają dyskusji. Chciałbym jednak jeszcze raz odwołać się do jednej z moich nietypowych przygód z poszukiwań postrzałków. Nie była to bynajmniej zwierzyna gruba, ale drapieżnik.

Była głęboka noc, kiedy obudził mnie odgłos wystrzału z dubeltówki. Mój dom znajduje się praktycznie w lesie, a do tego w samym środku łowiska. Wiedziałem, że na ambonce oddalonej może 300 m siedzi młody kolega. Za kilka minut telefon. Dzwoni ów łowca i opowiada. Strzelał do lisa w tył na lewo. Lis był na dukcie leśnym dosyć daleko, ok. 45 m. Myśliwy strzelił śrutem nr 2. Zwierz po strzale przewrócił się, ale szybko wstał i uszedł do lasu. Zostały na śniegu nikłe ślady farby. Było dosyć ciemno, a kolega nie miał latarki, pytał co robić?

Ano nic, jechać do domu. Rano pójdę i sprawdzę z psem. Z lisami bywa tak, że jeżeli są ranne, nawet ciężko, zdołają dowlec się do nory i tam padną. Jeżeli zaś otrzymały postrzał śmiertelny muszą leżeć martwe. Wyszedłem więc na poszukiwania bez broni. Niestety każda reguła ma swoje wyjątki, jak miało się wkrótce okazać.

Koło ambony odłożyłem psa i poszedłem obejrzeć tropy. Znalazłem zaraz miejsce, gdzie widać było wyraźne ślady śrucin na śniegu. Rozwinąłem otok i kazałem psu szukać. Dla dobrze ułożonego tropowca nie ma znaczenia czego szuka. Ma tropić do skutku po wskazanym śladzie. Tak też zrobił.

Szybko poprowadził przez gęsty podszyt. Nie miałem czasy nawet patrzeć na odciśnięte tropy. Co chwile widziałem farbę na linii ciągnącego się po śniegu otoku i to mi wystarczyło. Po około 200 m pies dotarł do miejsc, gdzie lis zwrócił kawały zjedzonej kury. Znaczyło to, że trafiony był na miękkie. Jeszcze po kilku metrach wypróżnił się. Wszędzie sporo farby.

Pies prowadzi na otoku, który luźno wlecze się po śniegu jeszcze około 100 m i nagle biegnie bardzo szybko. Tuż przed nim, zza dużej kępy gałęzi wyskakuje ranny lis. Krzyczę do psa: „nie rusz!” i ten staje w miejscu. Lis nie ma siły uciekać, bo odchodzi około 50 m i staje na lesie.

Szybko wycofuję się, gdyż nie mam broni. Pies widząc co robię natychmiast podąża za mną. Wracam niebawem ze sztucerkiem, ale lisa ani śladu. Ponownie nakazuję psu szukać lisa. Prowadzi mnie teraz przez pasmo upraw; jest tu mnóstwo tropów saren i zajęcy. Lisich nie widać, tak jak i farby, ale psu trzeba wierzyć. Po około 500 m pies łapie górny wiatr, co oznacza, że zwierz jest bardzo blisko. Nagle widzę go na końcu uprawy, w odległości około 80 m. Utyka, ale idzie do nor. Jest już niedaleko. Podnoszę broń do oka i strzelam. Lis w tym momencie wchodzi za cienkiego buka. Widzę wyraźnie, jak kula uderza w jego środek. Zwierz uchodzi do głębokiego wąwozu, gdzie są nory.

Biegniemy szybko. Na skraju uprawy widzę lisa, strzelam jeszcze raz lekko od tyłu na komorę. Pies wyszarpnął otok i ruszył za lisem w pogoń. Biegnę również i naraz widzę, jak tuż przy norze pies dławi lisa za gardło. Nie wytrzymał i przejął inicjatywę, ale udało się. Lis był śmiertelnie ranny i należało działać szybko, aby skrócić jego cierpienia.
Dzięki psu poszło znakomicie.


Leszek Ciupis

powrót na początek strony