PORADY

„O moim widzeniu łowiectwa”


Doszedłem do wniosku, że skoro posiadam stronę internetową związaną bądź co bądź z łowiectwem, dobrze byłoby przy tej okazji przekazać wszystkim chętnym pewne sugestie odnośnie uprawiania sztuki łowieckiej.

Uważam, że łowiectwo jest sztuką od początku do końca, a wszystko co jest sztuką, powinno być piękne, pod warunkiem oczywiście uprawiania go po mistrzowsku. Na sztukę łowiecką składa się wiele „pomniejszych” sztuk, których opanowania nigdy nie zaniedbywałem, a są to m .in.:

Można by tak wyliczać na pewno jeszcze długo. Wszystkie te dziedziny starałem się opanować do perfekcji i być w nich najlepszym. Nie dane mi było jedynie opanować czy w ogóle zaznać sztuki sokolniczej i polowania z chartami, ale trudno. Nikt nie jest doskonały i nie mam też z tego powodu kompleksów.

Pomimo wielu trudności zawsze byłem zapalonym szkoleniowcem kandydatów do łowiectwa i entuzjastą przekazywania im i wpajania wiadomych wzorców, niestety z różnym skutkiem.

1. Czym jest łowiectwo?

Niegdyś było „ważną dziedziną gospodarki narodowej” i „źródłem dewiz” oraz „sportem”. Tak naprawdę łowiectwo jest sztuką, filozofią i stylem życia.
        Zagadnienie można oczywiście spłycać aż do granic absurdu, ale po co. Lepiej robić coś dla rozwoju i ubogacania samego siebie.

2. Po co polujemy, po co chcemy uprawiać łowiectwo, co nami kieruje?

To podstawowe pytanie jakie zadaje się wszystkim nowo wstępującym do kół łowieckich. „- Dlaczego chciałby kolega polować?”. Kandydat taki męczy się, poci, wymyśla różne brednie, że lubi przyrodę, las, zwierzęta, chce hodować i dokarmiać, strzelać na strzelnicy, pomagać myśliwym i leśnikom i zwalczać kłusownictwo.
        Jednak to wszystko nie ma związku z sednem zagadnienia i sęk w tym, że zazwyczaj pytający sami nie znają na to pytanie odpowiedzi. Nie ma jej też w żadnym podręczniku łowieckim. Dlaczego tak jest? Po prostu dlatego, że rzeczy najbardziej oczywiste i najprostsze pozostają niezauważalne. Choć potykamy się o nie i przewracamy, szukamy nie wiadomo czego i nie wiadomo gdzie. Tymczasem odpowiedź jest tylko jedna, najprostsza i krótka:
        - Polujemy po to, aby stawać się lepszymi ludźmi!
        Dlaczego nikt nie zapisał tej maksymy? Pewnie dlatego, że wielu nie chce być lepszymi, ale tacy nie powinni polować.

3. W jaki sposób łowiectwo i jego uprawianie powoduje, sprawia, że jesteśmy lepsi?

Jeżeli zaczniemy przebywać w towarzystwie ludzi o wysokim poziomie kultury, o dużej „klasie” jak ostatnio się mawia, to siłą rzeczy musimy podnieść swój poziom, abyśmy nie czuli się wyobcowani w danej grupie.
        Jeżeli zamiast do pubu zaczniemy chodzić do teatru, to stanie się podobnie. Nasze maniery i sposób myślenia zmienią się i zauważymy postęp, inaczej bowiem zostaniemy wyproszeni z Sali i więcej nie wpuszczą nas na spektakl.
        Wiadomo, że na polowaniu trudno o takie towarzystwo, ale to tylko przykład. Jeżeli ktoś wybiera się na polowanie indywidualne, na wieczorne ciągi słonek czy zasiadkę na grubego zwierza, myśli o tym już od kilku dni, cieszy się i marzy o tym, co go szczęśliwego spotka, to jest na dobrej drodze do otwarcia się na zbawienne działanie przyrody, lasu.
        Nie można wówczas jechać do lasu z kolegą, podobnie jak nie można iść we dwóch na randkę z piękną kobietą. Zawsze w takich przypadkach powinno się być samemu, aby nasza wrażliwość nie została uśpiona przez wstyd, pychę i fałszywe poczucie wartości, ale by przemówiła jak najpełniej, aby pomogła nam otworzyć nasze serca i dusze na piękno, na czar wieczoru, ulotnego nastroju, któremu się poddamy, a potem już zawsze będziemy za nim tęsknić. Będziemy uciekać od codziennego życia, żeby zaczerpnąć z tego źródła stwórcy sił do normalnego życia w zwykłym, szarym świecie. Z poczuciem odskoczni jaką jest las i polowanie jest lepiej żyć.
        Jest to droga ciężka i trudna, gdyż o wiele bardziej „ułatwiają” życie choćby pieniądze, ale wówczas niewidzialna pętla zaciska się niechybnie wokół szyi.
        O wiele łatwiej jest jechać do lasu autem terenowym, usiąść na ambonie z noktowizorem, dalmierzem i telefonem komórkowym, lecz wówczas omija nas wszystko.
        Związek człowieka z puszczą nie może być związkiem o charakterze wyłącznie konsumpcyjnym. Musi wynikać z niego coś więcej.

4. A co z zabijaniem? Przecież łowiectwo to też strzelanie do zwierzyny?

Tak! Polowanie to również pozyskiwanie zwierza, czyli najogólniej mówiąc jest to uśmiercanie zwierzyny.
        Nie da się żyć, żeby nie uśmiercać innych istnień. Nawet ci, którzy nie polują i na pozór nie skrzywdzili myszy, a w dodatku nienawidzą myśliwych i zwalczają ich, w sprzyjających okolicznościach mogą stać się wyrachowanymi mordercami. Tak było z oprawcami z obozów koncentracyjnych i katowni NKWD, czy też naszej bezpieki. Ludzie, którzy na co dzień czytali dzieciom bajeczki na dobranoc i chodzili z żonami do kina na wzruszające filmy, podczas których płakali, w pracy strzelali więźniom w tył głowy, bili, katowali, zrywali paznokcie i zadręczali, wykazując przy tym wielką pomysłowość.
        Dlaczego to robili? Nie znali wagi życia i odpowiedzialności w zadawaniu cierpienia. Postawiono ich na danym stanowisku i wyznaczono spore wynagrodzenie. Praca stała się argumentem do utrzymania rodziny w trudnych czasach.
        W łowiectwie jest różnica taka, że nikt nie każe myśliwemu zabijać. Robi to sam i sam boryka się z odczuciami, jakich doznaje. Widzi, że jeśli strzeli zbyt pochopnie, niedbale, zwierz cierpi i ginie niepodniesiony.
        Jeżeli myśliwy ustrzeli kilkadziesiąt sztuk ptactwa, to powinien dojść do wniosku, że to rzeź i w przyszłości ustrzelić mniej, ale precyzyjniej, z wielką sztuką.
        Wagi życia i odpowiedzialności za zadane cierpienia można doświadczyć w wykonywaniu polowania. Wiadomo, że są myśliwi, którzy takich odczuć nie mają, ale nie dla nich piszę ten tekst, którego tamci nigdy nie przeczytają, gdyż czytają jedynie tabele balistyczne do swoich warmintów, a wszelka filozofia jest im obca.
        Polując samemu doszedłem szybko do wniosku, że nie będę strzelał jeleni ani też kóz – saren. Nie używam noktowizorów ani lunet o parametrach większych niż 6 x 42. Nie jeżdżę po lesie autem ani nie mam reflektora.
        Nie strzelę w majowy poranek do liszki, która pierwszy raz wyprowadziła na prawdziwe łowy swoje niedoliski.

5. Gdzie leży granica dzieląca myśliwych na złych, dobrych i doskonałych?

Granica taka jest rzeczywiście, ale jest ona tak płynna i ulotna, tak cienka, że przekroczyć można ją niepostrzeżenie, najprościej w stronę zła. Należy zatem zachować czujność, dyscyplinę, aby nie ulegać łatwej pokusie.
        Dobry myśliwy cały czas czuwa, myśli nad swoim miejscem w puszczy i w tym co robi. Jest to dyscyplina. Narzucenie sobie samodyscypliny czyni człowieka niemal doskonałym. To ciężka praca nad siłą woli, wzmacnianiem charakteru przez dążenie do ustalanych, szlachetnych celów. A to wszystko dzieje się przy świadkach, którymi są wiekowe dęby, zamglone łąki, łany zbóż kołysane ciepłym wiatrem, pod błękitnym, letnim niebem.
        Czy może być lepiej? Czy znajdziemy gdzieś korzystniejsze warunki niż na łowach, gdzie dodaje otuchy i sił do walki tchnienie samego stwórcy, pod warunkiem, że idziemy z odkrytą głową spoglądając na korony potężnych sosen, w ciszy, w której słyszymy bicie naszego serca, nie zaś klekot silnika auta terenowego w zapachu nowej skórzanej tapicerki.

6. Czy to wszystko co można powiedzieć?

Nie! Wszystkiego nie da się powiedzieć, ale musimy bezustannie dyskutować na te tematy, aby choć wzajemnie zagrzewać się do walki i trwać wiernie na wyznaczonym sobie posterunku.
        Trzeba bezustannie poszukiwać nowych dróg i odkrywać nowe rzeczy.

7. A co można powiedzieć o autorytetach w łowiectwie. Czy mogą one pomagać młodszym myśliwym w znalezieniu właściwej drogi?

Każdy powinien mieć swój autorytet moralny. Wiadomo, że trudno kogoś takiego znaleźć. Można nawet samemu stworzyć sobie autorytet, do którego będziemy starali się dążyć aż w końcu sami staniemy się autorytetem dla innych. Na pewno nie wolno zamykać się w sobie i swoim świecie.
        Jednym ze znanych myśliwskich autorytetów był bezsprzecznie Włodzimierz Korsak. Jego książki o tematyce łowieckiej, podręczniki oraz literatura piękna, dają wyrazisty obraz autora jako myśliwego doskonałego, który był i jest autorytetem dla wielu myśliwych.
        Potrzeba autorytetu jest na pewno duża i na pewno powinna być jeszcze większa w naszym myśliwskim świecie. Za mało się jednak o tym mówi i pisze.

8. Czy wobec tego myślistwo jest dla każdego kto chce je uprawiać?

Uważam, że nie jest ono dla wszystkich, którzy chcą je uprawiać, ani nawet dla wszystkich, którzy uprawiają je długi czas. Sztuka łowiecka jest dla nielicznych, którzy szukają własnej drogi rozwoju duchowego.
        Nie znaczy to że nie ma dla niektórych szans na lepsze łowiectwo. Taka szansa jest zawsze. Problem jedynie z pokonaniem barier psychicznych u takich osobników.

9. Wracając do tematyki pozbawiania życia zwierzyny, to czy myśliwi mają na te sprawy najbardziej zdrowy pogląd i podejście?

Jak już powiedziałem, nie wszyscy, ale owszem, tak właśnie jest. Myśliwy hoduje, obserwuje i dokarmia zwierzynę. Mógłby w końcu hodować ją w kurniku czy oborze, a potem dokonywać uboju, a tak nie jest.
        Myśliwy walczy o życie zwierzyny. Kiedy znajdzie lisa na wnyku, stara się go uwolnić. Można go ustrzelić za tydzień czy za miesiąc albo wcale, ale w chwili krytycznej dla zwierza, w śmiertelnej pułapce, należy uratować mu życie.
        Rozumiem, że lisów jest nadmiar i trzeba je tępić, ale myśliwy o jakim mowa, ratuje mu życie, przynosi wybawienie narażając się na pogryzienie itd., przez walczącego drapieżnika.
        Myśliwy robi to nie po to, aby uratować lisa jako jedną więcej sztukę drapieżcy do swojego obwodu. Robi to dla siebie. Ratuje swojego ducha, swój honor myśliwski przed splamieniem go czynem godnym rzezimieszka. Sądzę, że takie sytuacje dają dużo satysfakcji i budują w nas samych poczucie własnej wartości. Podobnie jak chirurg, który walczy na sali operacyjnej o życie pacjenta i któremu zdarza się, że pacjent umiera i wówczas przeżywa duchowe rozterki tak i myśliwy z prawdziwego zdarzenia tropi całymi tygodniami zwierza, a kiedy wreszcie spotka go w śmiertelnej opresji, gdy ten uwięziony na sidle ginie i jedynie strzałem łaski można skrócić jego cierpienia, płacze potem długo. Być może dlatego, że śmierć wplatając się niespodziewanie w życie niweczy wszystko, a człowieka czyniąc swoim narzędziem upokarza najbardziej.
        Jesteśmy wszyscy śmiertelni, a pomimo to zadajemy śmierć. Zdajemy sobie sprawę z jej nieuchronności.
        Nie można doceniać czy przeceniać wartości życia obojętnie czyje by ono nie było, jeżeli nie dotknie się śmierci choćby na samotnym polowaniu, kiedy nie ma drugiej kuli i konającego rogacza trzeba dobić kordelasem przebijając mu serce. Można wówczas łatwo przebić swoje własne serce.
        Podobnie było ze św. Hubertem i jego przemianą, o której już pisałem.
        Szacunek do życia to szacunek do śmierci.
        Z D J Ę C I E
        Nie można szkalować myśliwych, jako bezmyślnych oprawców, jeżeli w grupie kilkudziesięciu znajdzie się jeden postępujący w myśl tego co starałem się przekazać. Wiadomo, że spora grupa to ludzie o miernej moralności, ale my nie roztrząsamy jak ich zwalczać czy piętnować, bo wówczas staniemy się przeciwnikami łowiectwa. My sami walczymy o dobre imię, a jeżeli nam się coś udaje, chętnie pomagamy innym.
        Prawdziwy myśliwy jest skromny i cichy. Działa zawsze zgodnie ze swoim czystym sumieniem i stara się poprawiać w sobie to co złe.
        Chętnie służy swoją wiedzą i wspiera własnym autorytetem. Krytyka jest dobra jedynie gdy jest samokrytyką. Takie łowiectwo jest sztuką, filozofią i drogą samorozwoju.
        Wszystkim chętnym do jego uprawiania życzę szczerze Darz Bór!

10. A co oznaczają słowa: Darz Bór? Czy to takie myśliwskie pozdrowienie?

Pozdrowienie? No może i też, ale przede wszystkim, jest to pobożne życzenie, jest to modlitwa i jest to jednocześnie magiczne zaklęcie.
        Dwa najkrótsze słowa w których zawarta jest maksymalna treść.
        Treść dająca otuchę, wiarę i nadzieję na spotkanie z dobrem przez to, co czynimy jako myśliwi. Jedni uważają, że to zbyt poważne słowa, by używać ich w normalnym codziennym życiu i że nie godzi się nimi „obcierać sobie ust”.
        Drudzy posługują się nim na co dzień, podpisują nim listy i korespondencje. Piszą na frontonach domów, na nagrobkach i pomnikach leśnych. Wyszywają na ubraniach, obrusach i serwetkach i grawerują na broni palnej i białej. I jedni i drudzy mają rację.
        „Niech Ci Bór zawsze Darzy najobficiej” – te słowa są jednymi z najpiękniejszych jakie może usłyszeć myśliwy i jakie może wypowiedzieć myśliwy niekoniecznie do innych myśliwych, ale do innych ludzi.
        „Darz Bór” to pobożne życzenie wszelkiego dobra, jakie płynie z potęgi puszczy, przyrody, natury i samego Boga – stwórcy tego wszystkiego.
        To przekazywanie tego dobra od siebie, emanowanie nim i zachęcanie do korzystania z jego łask przez innych ludzi. Życzenia dobra innym to modlitwa za nich samych. Modlitwa zawsze działa w dwie strony niosąc korzyści dla tego, dla którego chcemy dobra jak i dla nas samych.
        „Darz Bór” przypomina nam o naszej tożsamości dobrych myśliwych i skłania do zadumy. W trudnych chwilach, gdy możemy pobłądzić z obranej drogi, jest jak groźne Memento ostrzegające, że jest jeszcze zło oprócz dobra i że należy być przed nim na baczności.
        „Darz Bór” to magiczne zaklęcie, które odczynia złe uroki i prostuje nasze drogi swoją mocą. Właściwe poznanie i rozumienie tych słów ułatwia odnalezienie swojego miejsca w Puszczy, wśród zwierza, kolegów, ale widzianych jako inni ludzie, inne istoty żyjące.
        Bór Darzy nie tylko obfitością zwierza leżącego szeregiem na pokocie. Darzy cudownym nastrojem leczniczym dla naszej duszy, okazją do tego abyśmy zastanowili się nad słusznością naszych działań, pozbyli się słabości i nabrali mocy.
        Darzy przez powiew wiatru i furkot skrzydeł kury bażanta, przez krzyk myszołowa. W zapachu wiosennego poranka i spalonego prochu, przekleństwach naganiaczy i sygnale granym dla króla polowania.
        Potem czujemy drżenie kolan i ciepłe łzy na policzkach i kochamy coraz mocniej to co robimy. To właśnie znaczą słowa „Darz Bór” .
        Dlatego łowiectwo jest sztuką i stylem życia.
       

11. Co to jest sztuka posługiwania się kordelasem myśliwskim, czyli białą bronią w formie długiego noża – sztyletu o prostym ostrym końcu.

Na pozór wydawałoby się, że sztuka posługiwania się kordelasem polega na tym, aby nauczyć się mniej więcej gdzie na ciele zwierza są miejsca, w które należy mocno wbić wąską klingę, aby tym spowodować szybką śmierć bestii i natychmiast stać się bohaterem dnia.
        Tak na szczęście nie jest, a sposób powyżej opisany to przepis jak zostać kaleką do końca życia i nawet jeśli nie od razu to szybko i pewnie.
        Prawdziwa nauka tej sztuki rozpoczyna się od przeczytania wszelkich dostępnych informacji na dany temat z różnych źródeł. Należy być bardzo zdecydowanym i mocno chcieć.
        Kolejny etap to zamówienie u rzemieślnika artysty kordelasa specjalnie dla naszej osoby. Może on być kuty np. ze stali damasceńskiej o widocznym splocie włókien, bardzo mocny ale lekki i poręczny. Okucia mosiężne, srebrne lub z litego złota z pięknym grawerunkiem lub wysadzany rubinami, niczym kroplami ciemnej farby zwierza. Zawsze musi on być wykonany indywidualnie dla danej osoby, aby był częścią jej duszy i miał taki sam charakter. Nigdy nie może to być sztampowy bubel z napisem „wyprodukowano w Chinach”.
        Wykonanie kordelasa to nierzadka sztuka, u nas wcale nie znana lub prawie w cale, w innych krajach dość popularna.
        Kiedy mamy już kordelas, można przejść do najważniejszego etapu przygotowania, czyli ostatniego instruktażu i błogosławieństwa z ust starego mistrza (człowieka, który powinien być opiekunem i instruktorem adepta). Moment decyzji, kiedy przypniemy do pasa kordelas i klapniemy ryglem zamykając ekspresa po załadowaniu dwóch naboi o wadze 19,5 grama nie przychodzi łatwo. U niektórych nie przychodzi wcale czyli nigdy. Nie mam ich wcale za tchórzy, wręcz przeciwnie, uchylam kapelusza.
        Okazja do pierwszego w życiu spotkania ze zwierzyną wręcz nie przychodzi łatwo choć czasem na ironię losu za pierwszym razem, zależy co komu pisane.
        Jeżeli dzik został unieruchomiony przez psy, odstawiamy broń pod drzewo, wyciągamy kordelas i ruszamy, aby go skłuć. Podobnie można próbować kłucia rogacza, który po strzale uszkadzającym kręgosłup nie może się podnieść z ziemi do ucieczki.
        Skłucie zwierza pierwszy raz w życiu jest trudne, a nawet bardzo trudne. Już sama decyzja, że się to zrobi jest trudna. Najtrudniejszy jednak moment to chwila, w której ostrze dotyka serca, które przestaje bić. Czujemy na rękojeści jego ostatnie skurcze, które każdy zapamięta do końca życia. Jednocześnie patrzymy z bliska w oczy zwierza, w nich nasze odbicie jest obrazem nieuchronnej śmierci. Czy jest ona nieuchronna? Zależy to od nas.
        Uważam, że to wielka odpowiedzialność doświadczana przez śmiałka – myśliwego.
        Są tacy, którzy po podobnym doświadczeniu śmierci nie chcą już polować. Są i tacy, którym śni się ów fakt po nocach i nie mogą o nim zapomnieć. Wieszają kordelas na ścianie patrząc na niego z powagą niczym na stary krucyfiks, na przedmiot przez który doświadczając śmierci zaznali wagi i wartości życia. Nigdy więcej nie użyją go na zwierza, ponieważ ich wrażliwe dusze i serca stały się po tym jeszcze bardziej wrażliwe i piękne, bo uszlachetnione cierpieniem dla naszej zabawy, z próżności i bezmyślności, ale i też nie do końca.
        Każdy znajduje swoją wersję. Jeżeli komuś sprawi to przyjemność lub nie wywrze na nim żadnego wrażenia to jest to rzadki typ prymitywnego łotra – zabójcy, dla którego nie powinno być miejsca wśród myśliwych. Sądzę jednak, że tajemnica polega na tym, że i łotr zmienia się i wiedzie inny żywot i że właściwie każdy kto szuka prawdy i wierzy, że ją znajdzie zmienia swoje życie na lepsze.
        Na tym polega sztuka posługiwania się kordelasem. Wielokrotnie byłem krytykowany przez różnych oponentów władania kordelasem. Nie przytaczam żadnego z ich „argumentów”, bo były to bezwartościowe, złośliwości i drwiny „karła” i nawet ich nie zapamiętałem.
        Argumentów przeciw po prostu nie ma, gdyż sprawa sztuki posługiwania się kordelasem jest jak najbardziej jasną i klarowną w sztuce łowieckiej.
        Mój kordelas wykonany specjalnie tylko dla mnie, oprawiony w cewkę koźlęcia sarny, wisi nad łóżkiem tuż poniżej świętych obrazków i krzyża św. Huberta. Patrzę i na niego co wieczór, gdy klękam do modlitwy o zdrowie i łaski dla wszystkich mi bliskich i dla mnie samego.
        Zabieram go czasem na ważne łowy albo imprezy łowieckie. Nigdy nie przypiąłem go do munduru galowego.
        Noszę go wyłącznie do wysokich butów, zatkniętego za cholewę i gotowego do użycia. Jest to swoisty talizman, miecz rycerski, laska którą podpieram się w trudnej i ciężkiej drodze, jaką obrałem i w jakiej chcę wytrwać do końca.

12. A jaki jest koniec tej drogi?

Ano koniec tej drogi jest taki, że przestanę kiedyś polować. Nie jest to wcale smutne dla kogoś kto idzie właściwą drogą. Znam kilku doskonałych myśliwych, którzy doszli do wniosku, że taki jest kolejny etap, rozumiem to i szanuję. Myślę też, że jeszcze będę miał czas, żeby o tym napisać.

13. Co nam zostanie z łowiectwa, gdy uda się osiągnąć najwyższy poziom wtajemniczenia?

TWszystko, a może jeszcze więcej. Myślę, że myśliwymi zostaniemy na zawsze. Zostaną nam też trofea.

14. Cóż możemy powiedzieć o trofeistyce jako część sztuki łowieckiej?

To bardzo ważna dziedzina. Szacunek, właściwe podejście do zdobytych trofeów są niezwykle istotne. Trofea należy zdobywać, zabezpieczać, hołubić, szanować i przekazywać potomnym.
        Jeżeli mamy wyrzucać czy sprzedawać zdobyte trofea to nie powinniśmy polować. Nie polujemy w końcu dla łupu i dla skór, które wymienimy na inne dobro. Wymieniamy je w takich przypadkach na zło, które wyrządziliśmy ubitej zwierzynie, obrabowanej z trofeum. Handlujemy i kupczymy naszymi przeżyciami i emocjami. Dla kogoś takiego trofea są chlebem powszednim lichwiarza – sutenera, nie prawdziwego myśliwego.
        Mam w swoim domu trofea mojego dziadka i ojca oraz swoje własne. Te moje zajmują najuboższe miejsce. Tamte są niczym święte relikwie, bezcenne i najważniejsze jako że i ja jestem cząstką życia moich przodków, ich trofea traktuje jako swoje własne. To jest również tradycja w sztuce łowieckiej.
        Daleki jestem od opisywania sposobów preparowania trofeów. Zawsze należy zrobić to niezwłocznie i najlepiej. Choć umiem to robić i znam się na tym, zlecam zawsze preparowanie mistrzom w tej sztuce, aby moje trofea były spreparowane najlepiej, to punkt honoru.
        Nie przechowuję ich potem po wycenie w zapleśniałych pudłach, w szopie czy garażu. Od razu wiszą na ścianach w moim domu w godnych miejscach. Patrzę na nie i pamiętam cudowne chwile myśliwskiego tryumfu.
        Każde trofeum jest opisane i naszkicowane w specjalnym dzienniku – pamiętniku jak i przygoda z nim związana i tak, niepostrzeżenie, nie wiadomo kiedy stajemy się pisarzami opisującymi piękno świata widzianego oczami myśliwego – romantyka.
        Opowiadamy dziesiątki razy swoje ostatnie przeżycia i utrwalamy je w pamięci własnej i bliskich jako w pamięci własnej i bliskich jako obrazy pozytywnej i miłej przygody. Polujemy już wówczas nie na same trofea ale na szczęście, na miłość, na sens naszego bytu.
        W myśliwskich gawędach i opowieściach łowieckie rzemiosło zawsze bywa jedynie upiękniane, ubarwiane i uszlachetniane. Budzi to pozytywny apetyt na własne doznania zafascynowanego nimi słuchacza – entuzjasty. Jest to niezaprzeczalnie sztuka opowiadania o łowiectwie, która z kolei wiąże się nierozerwalnie ze sztuką władania językiem łowieckim.

15. Po co nam język łowiecki? Czy bez niego nie zrozumiemy się wzajemnie?

Tak właśnie jest! Można by przyjąć, że myśliwi rozumieją się używając samych słów na litery „k” i „ch” tylko zmutowanymi na różne sposoby i stosownie do opisywanych okoliczności. Jest to zło, które wkrada się niepostrzeżenie w to co robimy. Takie przejawy jego należy bezwzględnie tępić i ośmieszać bez względu kto wypacza język łowiecki, czy jest to adept czy kol. łowczy okręgowy, należy go wydrwić i napiętnować, żeby zawstydzić i nakłonić do używania poprawnego, pięknego języka.
        Kto plugawi swój własny język, kale go, jest niewiele wartym ............ . Mówiąc z miłości o miłości nikt kto kocha całym sercem, nie odważy się na używanie wulgaryzmów by wyrazić emocje dopiero co przeżytej przygody. Czy nie jest to kolejny dowód na to, że sztuka łowiecka czyni nas lepszymi ludźmi?

16. A jak wyglądają relacje myśliwego i psa myśliwskiego w świetle tego wszystkiego, co już zostało powiedziane?

Mogę jedynie opisać swój osobisty pogląd na te sprawy. Mój pies jest ze mną cały czas i jak mój cień podąża za mną wszędzie. W nocy leży tuż przy łóżku na dziczej skórze, a w dzień na kanapie, którą wstawiłem do swojej pracowni specjalnie dla niego. Leży i obserwuje mnie i słucha czy nie wypowiem np. Słów typu „idziemy na polowanie” albo „na spacer”.
        Po polowaniu na kaczki wycieram go do sucha ręcznikiem przed wejściem do samochodu, a w mieszkaniu suszę i czeszę, karmię i chwalę za dobrą pracę. Nie mam kojca, ale uważam psa za normalnego domownika. Zimą kiedy idę na zasiadkę na lisa, kładę psu na śniegu stary kożuch, na którym waruje.
        Pies jest dobrze ułożony i wychowany. Jest też opolowany i szczęśliwy. Nie poluję bez mojego psa, a on beze mnie.
        Związek myśliwego z psem to związek na śmierć i życie, dlatego powinien być on właściwie i dobrze pielęgnowany.
        Według mnie i moich drogich mi przodków pies jest najważniejszy. Broń myśliwska jak i sam myśliwy to sprawy mniejszej rangi. Dobitnie obrazuje ten stan rzeczy stare porzekadło, które mówi, że myśliwy po polowaniu najpierw karmi swego psa, a dopiero zasiada do posiłku. To święte słowa.
        Wystarczy popatrzeć na zmęczone po polowaniu psisko, które zasypia i śni jeszcze o emocjach łowów dopiero co odbytych. Piszczy przez sen, drży i skomli, rusza łapkami jakby w biegu, a po obfitej kolacji dostaje czkawki niczym małe dziecko, żeby przyznać mi rację, że psa od człowieka nie różni tak naprawdę wiele, a czasem różni aż nazbyt wiele, z tym że z korzyścią moralną na stronę czworonoga.
        Pies jest zawsze psem, nigdy nie bywa bydlakiem, choć trafia w przeróżne ręce. Nie ma też złych psów, są jedynie źli ludzie, których to należy się wystrzegać.
        Trudno bym opisywał zasady chowu i tresury psa myśliwskiego. Za moje podejście do psa bywam krytykowany i ośmieszany, co jest zrozumiałe gdyż moje poglądy są nieco ekstremalne i dla większości skrajnie dziwne i ekscentryczne. Jest to wyłącznie ich sprawa co do opinii na ten temat, tak jak wyłącznie moją sprawą jest sposób obchodzenia się z moim psem.
        Każdy powinien wypracować swój własny model i nie zważając na naciski obcej krytyki trwać w nim skoro ma się przekonanie o słuszności swoich poglądów.
        Na pewno etyka wobec psa to oprócz właściwego traktowania go i przywiązywania do niego, właściwe układanie i tresura oraz użytkowanie. Pies musi być szczęśliwy ze swoim panem i na odwrót.
        Nie można eksperymentować na psach dziwnych metod treningowych i zmieniać psy i rasy jak rękawiczki marnując psie żywoty. Wybór psa należy poprzeć gruntowną znajomością rzeczy. Związek z psem to podobnie jak małżeństwo, jeżeli nieudany powinien trwać do końca życia. Trzeba zacisnąć zęby, dotrwać i nie popełniać więcej głupich błędów.
        Oddawanie psa na „szkołę” to porażka na całej linii nie do wybaczenia. Dla mnie myśliwy, który nie potrafi czy nie ma czasu ułożyć psa, nie powinien go posiadać. W ostateczności sam powinien iść na „jakąś” szkołę i najpierw ułożyć samego siebie, najlepiej przy pomocy obroży elektrycznej, tzw. „teletaktu”. Na pewno nabierze taktu i ogłady elektryzującej otoczenie kolegów.
        Posiadanie, prowadzenie i układanie psa myśliwskiego to sztuka bez cienia wątpliwości. Pokaż mi swojego psa, a powiem ci co jesteś wart – tak mówi inne porzekadło.
        Dobry czy bardzo dobry stosunek do psa wynika z dobroci serca człowieka i trudno nabyć go jeżeli w ogóle go nie ma. Można go jednak rozwijać i pielęgnować podobnie jak inne dobre przymioty wartościowego człowieka – myśliwego.
        Moje spojrzenie na kynologię łowiecką opierało się zawsze na niekomercyjnym podejściu do sprawy, na służeniu pomocą i radą wszystkim chętnym, którzy jej oczekiwali. Pomoc za pieniądze trwa dopóki nie skończą się pieniądze, więc jest warta w przeliczeniu na jakiś nominał.
        Pomoc spontaniczna jest bezcenna i przypisana jest tylko nielicznym. Dlatego powinniśmy być spontaniczni, pomocni i szlachetni jako myśliwi – koledzy.
        Będziemy wówczas jak diamenty wśród wyświechtanych banknotów spauperyzowanego łowiectwa.
        Wielką sztuką jest w „psiej materii” sztuka poszukiwania postrzałków zwierzyny grubej. Uważam jednak, że zagadnienie posiada bardzo poważny mankament, o którym nigdzie nie ma mowy, a o który niczym o lodową górę rozbijają się okręty mistrzowskiego rzemiosła.
        Jest to fakt, że sztuka aby była sztuką powinna być wykonywana od początku do końca przez mistrza i po mistrzowsku lub przez mistrzów, nie zaś przez partaczy czy partacza w zespole mistrzów. Chodzi mi o to, że praca doświadczonego menera prowadzącego psa tropiącego i narażającego siebie i psa na niebezpieczeństwa, jako sztuka zderza się z dyletanctwem pseudomyśliwego, który do całej gry wnosi jedynie męczarnie i cierpienia poranionego zwierza ze swojej wolnej i nieprzymuszonej winy.
        Tak jak łyżka dziegciu potrafi popsuć smak całej beczki miodu, tak brak elementarnej wiedzy dyletanta zepsuje i zniweczy najpiękniejszą sztukę. Będzie to też tylko partanina.
        Sądzę, że myśliwy powinien doskonalić się i w sztuce pozyskiwania postrzałków bez psa, samemu, aby znać wagę czyjejś pracy i trudu oraz ryzyka.
        Może nie zabrzmi to po koleżeńsku, ale nie szukam postrzałków kolegom, których nie znam na tyle dobrze, aby być pewnym tego, co nazywam udziałem w sztuce.

17. Mój stosunek do innych myśliwych?

Zawsze był dobry i taki już mam nadzieję pozostanie. Bierze się to chyba z wychowania i z faktu, że myśliwymi byli ci najbliżsi, opiekunowie i autorytety młodości i całego życia.
        Z racji wykonywania fachu rusznikarskiego, z faktu, że lubi się to co się całe życie robi, wynika i taki, że lubi się myśliwych, którzy są w końcu jedynymi klientami.
        Ktoś kto nie lubi myśliwskiej braci, jaka by ona nie była, nie będzie dobrym myśliwym.
        Dobry myśliwy patrzy na swoje miejsce w społeczności koła łowieckiego z dystansu i stara się to miejsce kształtować jako punkt do działań strategicznych, tzn. Działań dla polepszenia stosunków koleżeńskich, hodowli zwierzyny, poziomu wyszkolenia, itd. Zawsze należy świecić przykładem i zachęcać do działań dla pozytywnego wyniku pracy.
        Należy myśleć co zrobić, aby nasza praca przetrwała całe lata, a może i wieki. Sztukę łowiecką należy nie tylko kultywować, bo to oznacza w efekcie wcześniej czy później zacofanie ale należy tę sztukę tworzyć coraz to na nowo, inaczej, lepiej i doskonalej. Tylko w takim przypadku będzie to prawdziwa sztuka.


Leszek Ciupis

powrót na początek strony