"Myśliwski poradnik małżeński"

  1. Cz. I - Jak ułożyć... żonę myśliwego
    • Dobór kandydatki
      1. 1. Wiek
      2. 2. Wygląd
      3. 3. Wiatr
      4. 4. Stójka
      5. 5. Pasja

Dobór kandydatki


Źle ułożona małżonka, tak samo jak i źle ułożony pies myśliwski może popsuć, a nawet zniweczyć uroki polowania. Może nawet ułożyć nas samych, abyśmy na przykład zamiast jechać do lasu, wkładali wiśnie czy ogórki do słoików itd.

Oczywiście mądry myśliwy – kawaler powinien zastanowić się nad doborem odpowiedniej panny. Najlepiej jeśli byłaby ona córką po odpowiednich rodzicach, czyli polujących. Jeśli bowiem poluje sam ojciec, to oznaczać może, że np. wie ona już jak zadręczać myśliwego ale niekoniecznie. Jeżeli natomiast polują oboje (co zdarza się nader rzadko) znaczy to, że nadaje się ona na żonę.

Odwiedzając dom przyszłej narzeczonej zwracamy baczną uwagę na to, czy (o ile przyszły teść poluje) kobiety w tym domu są dobrze ułożone, np. na pióro. Czy skubią z lubością stosy ptactwa ubitego na polowaniach pana domu. Jeśli tak, to bardzo dobrze, a jeśli np. nie jest to rodzina myśliwska, należy przynieść im w podarunku koguta bażanta albo trzy krzyżówki i uważnie patrzeć na wyraz ich twarzy. Jeśli przyszła teściowa wpadnie w zachwyt, to dobrze, jeśli panna się cieszy i klaszcząc w dłonie chwyta ptactwo i biegnie z nim do kuchni, to też dobrze. Źle jednak, jeśli przyszła teściowa piszczy i nie wie co ma „z tym” zrobić. Krzyczy, że to ohydne, obrzydliwe itd. Przeważnie panna w takich sytuacjach zachowa się podobnie jako ten sam genotyp, który nie posiada pozytywnych cech. Może posiadać natomiast spory posag i to będzie argumentem do zawarcia związku. Ułożenie wówczas będzie trudne, a może nawet bardzo trudne, ale o tym później.

Dobrze jest poznać pannę na polowaniu, na które przyjedzie np. z ojcem, wujem, itp. (bo z mężem to raczej nie), albo na strzelnicy czy na wystawie psów, rzecz jasna ras myśliwskich. Najlepszą okazją do znalezienia dobrej kandydatki są konkursy pracy psów myśliwskich. Bywa na nich cała rzesza pięknych panien, które mają w genach uwielbienie dla psów myśliwskich i przy takich właśnie okolicznościach bardzo łatwo poznamy taką, która:

  1. a) lubi polowanie (konkursy)
  2. b) hoduje rasowe psy myśliwskie
  3. c) mieszka na tyle daleko od nas, że odwiedziny teściowej będą nader rzadkie

Najważniejsze dobrać pannę, która hoduje interesującą nas rasę psa pod kątem użytkowania ich w odpowiednich warunkach, czyli np. psa w polu a przyszłej żony w kuchni.

Jeżeli mamy do dyspozycji łowisko polne, to szukamy panny z wyżłem lub płochaczem, jeśli leśne z dużym stanem zwierzyny grubej to szukamy ładnej brunetki z posokowcem lub też szczupłej blondynki z terierem myśliwskim, albo rudej z gończym słowackim, czyli koporem, to już rzecz gustu.

Może to też być labrador czy retriever albo tęga szatynka czy nawet rosła kobieta o grubych udach i farbowana o niewiadomym kolorze włosów, za to o głębokim i przeszywającym spojrzeniu ciemno orzechowych oczu i śmiechu łagodnym jak majowy wietrzyk. Tak czy inaczej da się ją ułożyć do polowania (naszego polowania, czyli do nieprzeszkadzania a nawet do pomagania nam samym w polowaniu).

Dobrym materiałem na żonę dla myśliwego bywają też córki leśników. Może się jednak zdarzyć, że zamykane razem z matkami gdzieś w odludnych leśniczówkach, więzione i zamęczone zmuszeniem do śpiewania sprośnych piosenek na codziennych libacjach pana domu z kolegami „po flincie” typu np. „Szła dzieweczka do laseczka” itd., będą uciekały od tego „laseczka” i wszystko co będzie się kojarzyło z „laseczką” może być dla nich ohydne i odrażające czemu ja sam się nie dziwię, gdy dla mnie też byłoby odrażające patrząc od ich strony.

Dlatego jest potrzebna głęboka analiza i długotrwałe obserwacje kandydatki i jej naturalnego „biotopu” czyli środowiska w którym żyje.

Samo zabieranie panny na polowanie do niczego nie prowadzi i jest wielkim i zasadniczym błędem popełnianym nagminnie przez młodych myśliwych. Zabrać można pannę np. do kina, ale absolutnie nie na film pt. „Soból i panna”. Może to całkowicie przewrócić jej w głowie i nabawić pragnienia posiadania soboli (po ślubie), których to na filmie jako takich nie ma (są za to w piosence: „pojedziemy na łów”) wywołują jednak długotrwałe ssanie, które musi się skończyć zakupem futra, powiedzmy z norek (sztucznego nie, gdyż myśliwemu nie wypada lansować teorii proekologicznych w tej materii).

Obiecywanie przyszłej żonie (czy broń Boże teściowej), że ustrzelimy jej dużo lisów na futro też może być katastrofalne w następstwach. Trudno bowiem przewidzieć czy nie wyginą, albo nie zostaną objęte ochroną gatunkową (choćby z tego powodu) albo czy nie nastanie jedna z siedmiu plag egipskich, czyli plaga moli? Najlepiej być ostrożnym.

Zabieranie narzeczonych na polowania może zakończyć się tylko źle. Będzie to bowiem albo przedwczesny ślub w przypadku, gdy będą to polowania z ambony w upalne czerwcowe noce przy pełni księżyca i śpiewie słowików albo rozstanie (też przedwczesne) w przypadku gdy na polowaniu zbiorowym poznamy narzeczoną np. z przystojnym kolegą albo jeszcze gorzej z przystojną, a nam wielce oddaną koleżanką – kierowniczką nagonki (a prywatnie miejscowego sklepu spożywczego czy też brygady drwali).

Jakie więc cechy powinna wykazywać młoda panna – kandydatka na żonę myśliwego?

1. Wiek

Powinna być oczywiście młoda. Stanowczo odradzam związek z kobietą już „ułożoną” czyli z drugiej ręki, a innymi słowy rozwiedzioną z jakimś myśliwym. Może ona być całkowicie popsuta i zmanierowana. Może nawet doprowadziło to owego myśliwego do ostateczności albo obłędu, tego nie wiemy.

Żonę należy układać samemu i tego należy się trzymać. Są rzecz jasna wyjątki, ale nie łudźmy się, że dotkną właśnie nas. Może się zdarzyć, że ktoś już żonaty z dużo starszą od siebie panią nagle zamierza rozpocząć karierę myśliwską i co wtedy? Mamy i na to receptę, ale o tym nieco później.

Narzeczona powinna być o tyle młodsza od myśliwego, aby mógł on po powrocie z polowania z czystym sumieniem powiedzieć do niej:
- Zrób mi herbaty i pościelaj łóżko, aha i zajmij się psem oraz tymi trzydziestoma kaczkami moje dziecko! Tatuś jest zmęczony i boli go głowa, więc nic nie będzie, zresztą musisz skubać maleńka.

W zasadzie układanie można i trzeba prowadzić w każdym wieku, ale wiemy, że starych drzew się nie przesadza, a w każdym razie jest to trudne.

2. Wygląd

Co do wyglądu to jest to rzecz gustu, a wiadomo że de gusta non disputate i niby nic nie było by do dodania, ale jednak należy coś powiedzieć. Ideałem byłoby, aby taka pani była pociągająca (nie nosem) ale dla nas, zaś dla innych kolegów myśliwych odpychająca i odrażająca, przynajmniej w okresie rozkwitu. Jest to mało realne, choć znam takie przypadki, lecz nie będziemy omawiać patologii.

Kobieta – przyszła żona myśliwego powinna na oko lubić zielony kolor, czyli trzeba otworzyć ukradkiem jej garderobę, aby sprawdzić czy nie ma tam sukienek i garsonek oliwkowo – zielonych.

Jeśli po otwarciu szafy znajdziemy w niej samo odzienie nie zielone lub kolegę z naszego koła w negliżu, to lepiej poszukać innej wybranki. Ta na pewno będzie miała wstręt do zielonego koloru, czyli wyrzuci nam kapelusze, kurtki, spodnie tyrolskie, koszule itd. Z czasem las przemaluje na czerwono, a nas samych ubierze w różowe zamszowe buty, aby ładne sąsiadki uważały nas za geja i trzymały się z daleka (jak i kumple z koła).

Ideał to kobieta „zielona” (w tych sprawach, czyli tresurze małżonka) i podatna i chłonna na nasze metody racjonalnego układania do celów łowieckich.

Dobrze będzie wybrać się z narzeczoną na wystawę łowiecką, pokazać wypchane głowy zwierząt i poroża jeleni i rogaczy, i przy okazji zapytać ją czy podobają się jej rogi (nie używać gwary myśliwskiej).

Jeśli wpadnie w zachwyt i powie, że bardzo jej się podobają i że w przyszłości chciałaby takie mieć to nie należy popadać w euforię. Może to bowiem oznaczać, że będą to rogi na naszej głowie, które będą widzieć koledzy i sąsiedzi, za to dla nas samych pozostaną niezauważalne.

Bywa bowiem w tych sprawach tak, że osoby najbardziej zainteresowane dowiadują sięo takich rzeczach na końcu, czyli np. na sprawie rozwodowej ale o tym niebawem.

Można zaobserwować też reakcję kobiety na przysmaki kuchni myśliwskiej. Zabieramy ją wówczas do lokalu gastronomicznego na podstawowe, prościuteńkie i niedrogie przysmaki tej kuchni, żeby nie przerazić jej przepychem i bogactwem aromatu, smaku, kunsztu i tradycji wielu wieków łowiectwa w Polsce. Najlepsze będą:

- kurczak ala bażant
- indyk ala głuszec
- frytki ala Wojski Hreczecha
- barszcz myśliwski bezmięsny (z jajkiem)
- kiełbasa myśliwska (z ketchupem Pudliszki i z musztardą, na zimno)
- bigos myśliwski (kapusta w polu a mięso w lesie)
- dwie wódki myśliwskie pod kotlet wieprzowy na zimno i ogórek kiszony (dwie ostatnie pozycje menu w sytuacjach skrajnie ekstremalnych).

Jeśli po spożyciu, na twarzy wybranki pojawi się entuzjazm, to znaczy że nadaje się, ale na razie do spożycia czy raczej do spożywania (z kuchni, tejże myśliwskiej).

Jeżeli mowa o wyglądzie, to z wielkim naciskiem powiem, że kobieta – żona czy przyszła żona myśliwego musi wyglądać!

Musi wyglądać na myśliwego, czyli na narzeczonego czy męża. Musi wyglądać na niego zwyczajnie przez okno. Ma wypatrywać oczy i albo wydeptywać ścieżkę od telewizora do okna, albo wygniatać w parapecie dołki łokciami od wieszania się na nim całymi godzinami, nocami przy pełni księżyca, gdy dojrzewa np. owies.

Najgorsza rzecz dla myśliwego, to gdy w domu nikt na niego nie czeka. Po powrocie z polowania powinien być gorąco powitany i chwalony za obfitą zdobycz, bądź pocieszany, że na pewno uda mu się następnym razem (W polu! Nie w sypialni!).

Tak czy inaczej dobrać właściwy materiał na żonę dla myśliwego jest niezwykle trudno, ale jak mówi pismo:
„Zostawi myśliwy ojca i matkę i połączy się z żoną i będą odtąd jednym ciałem...”. Nie ma więc ucieczki przed tym faktem. Wyjątki są jak i w każdej regule, czyli np. starokawalerstwo, ale nie polecam tego. Może sam za bardzo lubię szpileczki, pończoszki, falbanki i inne fatałaszki na ciele, bynajmniej nie moim własnym, ale mojej małżonki. Muszę też przyznać, że jakoś mniej zrzędzi ( z wiekiem) na to, że zasiedzę się czasami w jakimś uroczysku puszczańskim.
Może to długoletnie układanie?

Jeden ze starych kolegów myśliwych, gdy po czterdziestu ośmiu latach kawalerstwa postanowił wreszcie się ożenić, gdyż znalazł właściwą partnerkę, rzekł do mnie przed ślubem: „Nie wiem stary jak to będzie, ale powiem Ci, że się boję. Ech! Gdyby nie ten seks, to najchętniej ożeniłbym się z Tobą, co Ty na to?”.

Odpowiedziałem, że: „No tak, pewnie, gdyby nie ten seks, no i gdybym od dwudziestu lat nie był żonaty.” Karol machnął ręką i poszedł, a potem ożenił się no i jakoś poluje i żyje. Czyli głowa do góry.


3. Wiatr

Przyszła żona myśliwego powinna mieć dobry wiatr (nie wiatry, bo to jest co innego i może to spowodować, że najwyżej nastrój na randce stanie się nazbyt intymny). Chociaż w zasadzie i wiatry też ma mieć dobre, ale w normie tak jak i cały metabolizm. Zbyt dobry wiatr też jest niedobry, gdyż wówczas może ona zwietrzyć szybko czy po powrocie z polowania nie zalatujemy np. wódką myśliwską albo żubrówką, a może damskimi perfumami Chanell nr 5, których ona sama nie używa, a którymi „kropi” się ta zołza z przeciwka itd.

Co do wiatru małżonki powinno się zaraz na drugi dzień po małżeńskich sprzeczkach spojrzeć na całość z pewnej perspektywy i powiedzieć sobie:
-No! Przeminęło z wiatrem! (o sprzeczce)

Jeżeli natomiast żona powie do męża czy też narzeczona do swego wybranka, że będzie mu wierna i będzie prała przepocone skarpety, dbała o wyżła i pozwalała obwieszać ściany porożami oraz wypchanym ptactwem i zdjęciami z polowań, a zamiast muzyki będzie słuchała ryku jeleni, byka, to nie powinna tych słów rzucać na wiatr!

Kobieta ma mieć wiatr w nozdrzach i to tylko górny, podobnie jak legawce. Dolny wiatr, czyli inaczej tzw. wiatr w kieszeni albo w portmonetce może zrujnować nasze życie. Kobieta z dolnym wiatrem co dzień bywa u kosmetyczki, a po drodze do sklepów (których zalicza mnóstwo), zagląda do fryzjera i wszędzie daje duże napiwki.

Kobiety z górnym wiatrem też mają swoje wady, ale mniej. Bez przerwy jednak wietrzą podstęp, albo czują coś podejrzanego (z naszej strony oczywiście), a jak nic nie czują, to albo tak mówią, aby nas urazić w sypialni, albo coś przeczuwają i to też zawsze coś niedobrego.

Kobieta może i ma prawo coś wietrzyć, ale nie swoje ciało, co to to nie! Powinna się myć, przynajmniej dwa razy w tygodniu, a niektóre części ciała codziennie, np. zęby itd.

Mówi się też o niektórych paniach, że się lubią „wietrzyć”, gdy zbyt mocno się negliżują, noszą zbyt „kuse” kiecki, za ciasne majtki, biustonosze o cztery rozmiary za małe, ogromne dekolty przez które widać pępek itd. Po domu zaś wietrzą się chodząc jak je Pan Bóg stworzył i jeszcze wietrzą mieszkanie. Stanowi to groźbę i wieczne utrapienie. Nie można w takich chwilach jechać na polowanie, lecz trzeba pilnować domu, by nie uleciało z niego swoiste ciepło wraz z przeciągiem czyli tzw. ciągiem.

Zdarza się też zwłaszcza żonom myśliwych, że potrafią zajść w ciążę od wiatru, przeciągu lub cugu. Niektóre bowiem są wiatropylne, podobnie jak rośliny i tyle. Medycyna zna takie przypadki, a najwięksi mędrcy tylko rozkładają bezradnie ręce na podobne tłumaczenia pacjentek, ale o tym później.


4. Stójka

Stójka jest to cecha wrodzona psa myśliwskiego, a jak chodzi o nasz opis cech właściwych dla żony myśliwego, to stójka powinna występować nie u tej pani, ale u tego pana na widok tejże właśnie pani, gdy np. wchodzi do sypialni i zdejmuje przezroczysty szlafroczek, pod którym znajduje się komplecik zmysłowej bielizny z koronkami, kitkami, piórkami, w ulubionymi kolorze, czyli czerwonym, czarnym, fioletowym itp. (zielonym raczej nie). Jeżeli stójka nie wystąpi, to źle. Nie da się bowiem jej wytrenować, choć niektórzy polecają środki wspomagające jak np. korzeń żeń-szenia czy chrzanu, ale są to półśrodki zadowalające jedną ze stron.

Jeżeli stójka występuje to jej objawem jest np. zsunięcie się kołdry spod brody do wysokości dolnych żeber lub niżej, zależnie od temperatury delikwenta.

5. Pasja

Jest to cecha bardzo pożądana. Trzeba jej szukać wśród innych cech charakteru lub nawet rozwijać i kształtować. Pasja przydaje się przy skubaniu i patroszeniu (czy jak kto woli „paproszeniu”) całych stert ubitego ptactwa łownego: gęsi, kaczek, bażantów, kuropatw, słonek, grzywaczy itd. Jak się taka dorwie do stosu ciepłych jeszcze ciał to tylko pióra fruwają po mieszkaniu jakby pierzynę rozerwało. Aż miło popatrzeć i serce rośnie.

Gorzej jeśli pani domu dostanie samej pasji bez podłoża łowieckiego, za to na jego tle. Może być wówczas bardzo źle. Dlatego pasję trzeba ukierunkować. Jak nie ma pół tony ptactwa na tydzień, przy którym pasja zostanie samoistnie spożyta to niech stawia pasjanse ale nie nam, bo na pewno wyjdą źle w związku z czekającym nas polowaniem.

Kobieta ma mieć pasję, ale i ma być pasjonująca. Mamy się nią pasjonować przynajmniej w okresie miesiąca miodowego. Potem ona ma się pasjonować nami i naszym polowaniem, czyli wracamy do punktu wyjścia - ma skubać pióro.




powrót na początek strony